„Królów życia skok na kasę”

13 lis , 2014,
, ,

Andrzej Machowski komentuje madrycką podróż trzech posłów

Przy okazji spektakularnego upadku trzech pisowskich „podróżników” – Adama Hofmana, Mariusza Antoniego Kamińskiego i Adama Rogackiego – mogliśmy zobaczyć, jak dalece nasza klasa (a może to już po prostu nie-klasa) polityczna nam się zepsuła. Jak dalece ci relatywnie młodzi politycy (34, 36 i 38 lat) są pozbawieni jakichkolwiek hamulców i przyzwoitości. Smutne, ale jak się okazuje, zacny skądinąd Sejm, w zetknięciu z tak rozrywkowym tercetem, staje się – bo nie zadbano o właściwe kontrolowanie poselskich wyjazdów – instytucją demoralizującą. A nie zadbano dlatego, że nikomu zapewne nie przyszło do głowy, iż znajdą się cwaniacy próbujący przekonać – to przykład poprzednich wojaży posła Hofmana – iż na dwudniową konferencję do Londynu zamiast samolotem lepiej przez całą Europę i kanał La Manche tłuc się samochodem.

Z niecierpliwością czekam na wyniki zapowiedzianej przez Radosława Sikorskiego kontroli dotyczącej poselskich wojaży. Obawiam się, że ujawniona choroba, która zaatakowała trzech posłów z PiS-u, (a charakteryzuje się ona niepohamowaną pazernością na nienależny grosz publiczny i towarzyszącym jej niebywałym wprost zakłamaniem) nie ma partyjnych kolorów. Podejrzewam, że jak marszałek Sikorski podrąży, to znajdzie podobnych Hofmanów i Kamińskich w innych ugrupowaniach. Pytanie, czy zechce.

Problem polega na tym, że w Kancelarii Sejmu obowiązują zasada, iż jak poseł oświadcza, to tak jest. Posłowie zatem oświadczają, że – na przykład – dla właściwego wykonywania mandatu posła używają swojego prywatnego samochodu. I rozliczają z tego tytułu paliwo. Z danych za kadencję 2007–2011 wynika, że posłowie przejechali w tym celu 98 milionów kilometrów. Na jednego posła wypada średnio ok. 150 km dziennie! A byli i tacy, co rozliczali ponad dwieście dziennie – i nie ważne tu, czy to piątek, świątek czy tzw. dni sejmowe. Zważywszy, że połowę czasu spędzają oni w Sejmie, to te kilometry trzeba by pomnożyć razy dwa. A mówimy wyłącznie o kilometrach przejechanych (ha! ha! ha!) – służbowo, w ramach wykonywania mandatu. I nikt tych absurdalnych, z palca wziętych rozliczeń nie zakwestionował. A przecież są to pieniądze w dużej mierze wyłudzone. Tyle, że nie aż tak bezczelnie, jak te, które wcześniej z sukcesem wyłudzali (na „samochód” do Londynu, Paryża itp.) a teraz próbowali wyłudzić (próbowali – bo za sprawą żon nie wyszło) nasi trzej bohaterowie z PiS-u.

Nasz parlament za sprawą Hofmana, Kamińskiego i Rogackiego został już żartobliwie nazwany sejmowym biurem podróży. Te opłacane przez podatników podróże w sporej mierze (pytanie, czy w przeważającej) nie służą pogłębianiu jakiejkolwiek współpracy z kimkolwiek. Jedzie się setki lub tysiące kilometrów, by (jak to pokazał poseł Hofman) przede wszystkim napić się rioji, porto, burgunda czy czegokolwiek innego – tu lista może być bardzo długa i zależna od tego, na jaką eskapadę uda nam się nasze sejmowe biuro naciągnąć. Napić się i upić – co też poseł Hofman pokazał.

Pieniądze – tak nieraz bywa – są w stanie zepsuć człowieka. Ale tak łatwy do wyciągnięcia szmal, jak ten z sejmowej kasy, jest w stanie uczynić to bardzo łatwo. Zwłaszcza, gdy przed tak słabo zabezpieczoną sejmową kasą pojawią się tacy królowie życia jak przywołana trójka.
Andrzej Machowski