Andrzej Machowski o konieczności zmiany przepisów regulujących referenda w Polsce

11 paź , 2015,
, ,

Po pierwsze, referenda – tak jak to mówi Konstytucja – powinny być przeprowadzane wyłącznie w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa. Być może warto rozważyć, by pod tym względem pytania referendalne były najpierw poddawane kontroli Trybunału Konstytucyjnego. Propozycja prezydenta Dudy, by w referendum rozstrzygnąć sposób zarządzania lasami państwowymi (bo wcale nie chodziło tam o prywatyzację lasów) pokazuje, że problem jest poważny.

Po drugie, obywatele muszą wiedzieć co jest dokładnie przedmiotem referendum. Dobrym przykładem, jak można teoretycznie wiedzieć, a praktycznie nie do końca, było pytanie o JOWy. Bowiem odpowiedź TAK na pytanie, czy jesteś za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu mogła oznaczać zarówno akceptację dla anglosaskiego modelu wyborów w jednej turze, jak i dla francuskiego, gdzie – gdy nikt nie osiągnie 50 procent w okręgu – przeprowadza się drugą turę. Mogła też oznaczać wolę wprowadzenia JOWów w ramach znanej choćby z Niemiec ordynacji mieszanej. A już kompletnie nie było wiadomo co ma wynikać z odpowiedzi NIE na pytanie, czy jesteś za utrzymaniem dotychczasowego sposobu finansowania partii z budżetu państwa. Bo taka odpowiedź mogła zarówno oznaczać wolę, by partiom w ogóle odebrać budżetowe finansowanie, jak i wolę, by finansowanie to radykalnie powiększyć! Być może, by uniknąć takich niejasności, każdemu rozstrzyganemu w referendum problemowi powinien towarzyszyć projekt ustawy, a pytanie powinno brzmieć „czy jesteś za …., zgodnie z przedstawionym projektem ustawy..”. Być może, taki projekt ustawy powinien być także poddany wcześniejszej ocenie Trybunału Konstytucyjnego.

Po trzecie, warto być może rozważyć kwestię progu frekwencyjnego – dziś 50% frekwencja jest niezbędna, by referendum było wiążące. Praktyka wskazuje, że w referendach uczestniczą praktycznie jedynie zwolennicy danego rozwiązania (np. zwolennicy JOWów). Przeciwnicy w referendach nie uczestniczą, gdyż „grają” na niską frekwencję. Tym samym referendalne głosowanie nie staje się wcale starciem dwóch opcji. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że gdyby zniesiony był wymóg 50% frekwencji, to frekwencja byłaby wyższa!

Po czwarte, trzeba też zauważyć całkowitą fikcyjność przepisów konstytucyjnych i ustawowych regulujących tzw. wiążący wynik referendum. Art. 125 ust. 3 Konstytucji mówi, że „jeżeli w referendum ogólnokrajowym wzięło udział więcej niż połowa uprawnionych do głosowania, wynik referendum jest wiążący”. Ten zapis konstytucyjny rozwija art. 67 ustawy o referendum, zgodnie z którym „właściwe organy państwowe podejmują niezwłocznie czynności w celu realizacji wiążącego wyniku referendum zgodnie z jego rozstrzygnięciem przez wydanie aktów normatywnych bądź podjęcie innych decyzji”. Otóż przepisy te są martwe z prostego powodu – najczęściej realizacja wiążącego wyniku referendum wymaga zmian ustawowych; te zaś przeprowadzają posłowie, którzy w głosowaniach są niezawiśli i mogą po prostu taką zmianę ustawową odrzucić. Być może to jest jedyny taki przypadek, gdzie warto by rozważyć poszerzenie kompetencji (i odpowiedzialności ) prezydenta – niech to jego obowiązkiem konstytucyjnym będzie wydawanie w przypadku wiążącego referendum dekretu z mocą ustawy, wprowadzającego przyjęte w referendum rozwiązanie.

Każdą dyskutowaną wyżej zmianę poprzedzam łagodzącym sformułowaniem „być może”, zdając sobie sprawę, że są to propozycje dyskusyjne. Ale nie mam wątpliwości – a więc już bez „być może” – że instytucja referendum w Polsce wymaga znaczących zmian.

Bo teraz jest tak, że taki instrument demokracji bezpośredniej jak referendum realnie nie funkcjonuje, Polacy udają, że w nich głosują, parlamentarzyści wiedzą, że jakby – nie daj Boże – referendum przyniosło coś wiążącego, to oni i tak mogą głosować nad tym jak chcą. A przy tym taka referendalna nic nie przynosząca zabawka kosztuje – jednorazowo – prawie 100 milionów złotych.

Droga zabawka – jeśli nic z niej nie wynika.